Rodos czyli Wyspa Słońca

Naszą podróż poślubną spędziliśmy na wyspie Rodos. Propozycji było wiele, od Majorki i Andaluzji po Dominikanę,
ale to jednak grecka wyspa wygrała. Być może z miłości do tego kraju, a być może z powodu niezrealizowanych marzeń wyjazdu na Rodos z przed 2 lat. Miała to być podróż, którą zapamiętamy do końca życia jako jedną z najpiękniejszych, miał być efekt WOW! Było super, cudowne widoki, piękna pogoda ...ale oboje wiemy, że wymagaliśmy od tych wakacji o wiele więcej i przynajmniej ja czuję niedosyt. W całym tym przedślubnym stresie i zamieszaniu gdzieś się zatraciliśmy i nie mieliśmy nawet czasu, żeby spokojnie przemyśleć ten wyjazd. Pomijając już fakt, że samą wycieczkę zamówiliśmy dopiero
w dniu ślubu. Oczywiście niestety nie byliśmy w stanie dobrze przygotować się do tej podróży, więc musieliśmy polegać jedynie na informacjach na szybko znalezionych w internecie i przewodniku po całej Grecji, który dostaliśmy w biurze podróży.

Znów zaburzę ustalony przeze mnie porządek dodawania postów, ale bardzo chcę szybko podzielić się wrażeniami z Rodos póki mam je na świeżo w pamięci, a jest się naprawdę czym dzielić. Zwiedziliśmy pół wyspy i przywieźliśmy około 1500 zdjęć.

Po 2 godzinach i 20 minutach spokojnego lotu z Katowic wylądowaliśmy na lotnisku w Paradisi, przywitała nas tam oczywiście wysoka temperatura, ale i też chłodny wiatr. Lotnisko o dziwo całkiem spore jak na greckie wyspy, bałam się trochę, że będzie to niewielki budynek, na którym będzie panował chaos. Z góry podziwialiśmy z sentymentem wyspę Kos, na której spędziliśmy super wakacje trzy lata temu.





 Około 21 zameldowaliśmy się w hotelu Esperides Beach Family Resort w Faliraki i jeszcze zdążyliśmy załapać się na kolację. Sam hotel wewnątrz ładnie wyremontowany, 7 pieter, 3 windy - na pierwszy rzut oka wszystko super. Ale niestety pierwszego rozczarowania doznaliśmy wchodząc do pokoju, który okazał się bardzo ciasny, mieściło się w nim tylko duże łózko, biurko, dwa krzesła i szafa w zabudowie. Łazienka stara i zaniedbana, a w niej...przeciąg. Generalnie jak na 4 gwiazdki, to słabo, spodziewaliśmy się czegoś o wiele lepszego.

Ale hotel miał też wiele pozytywnych stron, przede wszystkim bardzo duży wybór potraw, myślę, że każdy niejadek znalazł zawsze coś dobrego i nie wyszedł z restauracji głodny. Hotel był nastawiony głównie na rodziny z dziećmi, które na pewno się tam nie nudziły, miały plac zabaw, płytki basen, zjeżdżalnię, pokój zabaw, a nawet kino.

Nasze okno z pokoju niestety nie wychodziło na morze, ale widok też był całkiem fajny. Białe budynki wkomponowane
w zielone wzgórze wyglądały całkiem przyjemnie, gdy spoglądałam przez okno co rano.


Hotel położony był bezpośrednio przy plaży, co było wielkim udogodnieniem, a jeszcze większym były hotelowe leżaki
na plaży. Sama plaża była kamienisto - żwirkowa, a nie jak zapewniała strona internetowa hotelu piaszczysto - żwirkowa. Oczywiście nie dało się obejść bez butów do wody, kamienie na plaży były gorące, a te w morzu bardzo ostre. Podziwiałam ludzi, którzy chodzili tam na boso, a było ich naprawdę wielu. Woda czyściutka i jak na połowę września całkiem ciepła, choć bywały momenty kiedy po pół godzinie pluskania się wychodziłam z morza zziębnięta. Kolejnym, jak dla mnie, mankamentem była obecność ryb...osobiście nienawidzę jak mi się coś w wodzie ociera o nogi. Jak tylko widzę w wodzie ryby od razu przemieszczam się gdzie indziej, z czego oczywiście mój mąż ma ogromną radochę i cały czas się z tego nabija.
Co ciekawe na zdjęciu poniżej prezentującym moje buty i dno morza można zobaczyć właśnie przepływającą rybkę.





Największą atrakcją znajdującą się na naszej hotelowej plaży była wypożyczalnia sprzętu pływającego, w ofercie był skuter wodny, rowerek, kajak, parasailing, banan, my oczywiście wybraliśmy opcję numer 1. Skuter wypróbowaliśmy już w Chorwacji i wiedzieliśmy, że jest to super sprawa, dlatego też postanowiliśmy wydać 40 euro i poszaleć przez 15 minut. Odkryliśmy, że prędkość maksymalna takiego skutera to 45 km/h i że trzeba się naprawdę mocno trzymać żeby nie wpaść do wody gdy się gwałtownie skręca.



  
Jak zawsze do obiadu leżeliśmy na plaży, a później zwiedzaliśmy wyspę. W odkrywaniu Rodos niezbędny był skuter, który wypożyczyliśmy na cały pobyt, spisał się on znakomicie i nigdy nas nie zawiódł. Pokonał z nami 450 kilometrów przez góry, lasy i drogi szutrowe.


Niestety nie udało nam się zwiedzić całej wyspy, być może gdybyśmy wyjeżdżali na cały dzień z hotelu moglibyśmy się pochwalić zdjęciami i wspomnieniami z całego Rodos.


Długo nie mogłam się zebrać do napisania tego postu, najpierw nie miałam na to czasu, bo po ślubie życie wywróciło się
do góry nogami niekoniecznie tak jak tego chciałam, a gdy już usiadłam do pisania po prostu brakowało mi weny. A przede mną jeszcze tyle ciekawych miejsc do opisania, postaram się bardzo ogarnąć wszystko i zacząć pisać systematycznie.

Komentarze