Kos czyli Wyspa Hipokratesa

Cenię sobie bardzo swoją prywatność, jak widzicie na blogu nie ma moich zdjęć, ani też zdjęć moich bliskich. Nie będę się zarzekać, że nigdy takie się nie pojawią, bo być może kiedyś i takie będą trafiać na bloga - ale póki co mówię nie. Piszę tylko
i wyłącznie dla przyjemności, po to aby przekazać informacje o miejscach, które zwiedziłam, podzielić się swoimi przemyśleniami i wrażeniami i właśnie takie fotki tutaj znajdziecie - ciekawe miejsca, piękne widoki. Zawsze daleka byłam
od promowania siebie w blogosferze. Dlatego też nie zaglądam na blogi modowe, na których osoby chwalą się jaką to sobie kupiły torebkę czy sukienkę, bo uważam to za próżność. Moda na ciuchy co kilka miesięcy się zmienia i to co było modne
w jednym sezonie w następnym trzeba będzie wyrzucić do kosza, natomiast moda na podróżowanie nie przeminie nigdy :)




Po obronie mojej pracy magisterskiej polecieliśmy na tygodniowe zagraniczne wakacje - wybór był dość trudny, ale w końcu padło na małą grecką wyspę Kos, nazywaną wyspą Hipokratessa. Hotel położony był w dzielnicy Lambi, przy plaży,
w odległości 2 kilometrów od centrum stolicy wyspy, więc wszystko czego się potrzebowało było niedaleko. Widok z balkonu był taki - no może prawie taki - o jakim zawsze marzyłam, codziennie rano podziwiałam Morze Egejskie. Ten ląd, który widać
na zdjęciu to już Turcja, z portu w Kos do Bodrum oddalonego o 20 kilometrów można było wypłynąć w rejs.


Zaraz po przylocie, a była to już godzina 16, przebrałam się w kostium i pobiegłam na plażę - przecież nie mogłam sobie odpuścić pierwszej kąpieli w ciepłym morzu. Co prawda była to plaża piaszczysta, ale już sam teren przy brzegu był żwirkowo - kamieniste, co bardzo utrudniało wejście do wody bez specjalnych butów.

Kolejny dzień to przede wszystkim wylegiwanie się na plaży. Bardzo zdziwiło mnie, że jest tam naprawdę niewielu turystów, przecież obok pełno wielkich hoteli, a ludzi na plaży jak na lekarstwo. W porównaniu do polskich plaż, gdzie przy pięknej pogodzie o godzinie 11 nie ma już gdzie się rozłożyć, była to miła odmiana. Za to przy hotelowym basenie wszystkie leżaki były zajęte od samego rana. Nie rozumiem ludzi, którzy przylatują tysiące kilometrów tylko po to żeby cały dzień spędzać
na przybasenowym leżaku z drinkiem w ręku, zamiast iść na plażę, wykąpać się w morzu czy pozwiedzać ciekawe miejsca.
No ale przecież każdy ma inny pomysł na wakacje. My do obiadu leżeliśmy na plaży a później zwiedzaliśmy wyspę. Upatrzyliśmy sobie rosnące na plaży drzewo i zawsze pod nim rozkładaliśmy swoje ręczniki.




Czasami chodziliśmy kilkadziesiąt metrów od hotelu na zachodnią plażę, bo tam były o większe fale, niż przed hotelem, więc można było sobie przez nie poskakać. Zaraz po przylocie zresztą taka fala całkowicie mnie zalała, gdy usiadłam sobie
na dużym kamieniu przy brzegu. Na tamtą plażę chodziliśmy do czasu kiedy zobaczyliśmy na niej nieżywego barana, okazało się że zwierzęta te spadały z gór w Turcji, a następnie morze wyrzucało je na brzegu wyspy Kos.



Żeby można było zwiedzać wyspę na własną rękę najlepiej było wypożyczyć jakiś pojazd - wybór padł na skuter. Na drodze
z hotelu do centrum stolicy było co najmniej kilka wypożyczalni sprzętu jeżdżącego od rowerów po samochody. Ten wybrany przez nas u bezproblemowego Greka dostał przydomek "Wściekły Peugeot". Skuter był przez nas mocno eksploatowany
i poza zgubionym kierunkowskazem spisywał się naprawdę dobrze.


Popołudniami zawsze wybieraliśmy się na wycieczki, dzięki temu objechaliśmy całą wyspę wzdłuż i wszerz (nawet tam gdzie nie wolno nam było wjeżdżać) i zobaczyliśmy naprawdę piękne miejsca.

KOS
Stolicą wyspy Kos jest miasto o tej samej nazwie. Z hotelu do centrum wiodła zwykła asfaltowa droga, dodatkowo ścieżka rowerowa szerokości około 1 metra i wąski chodnik dla spacerowiczów - chodzić tam można było tylko gęsiego. W ciągu dnia było tam raczej pusto, natomiast wieczorami ciężko było przejść.


Centrum miasta to w zasadzie port i Eleftherias Square. W porcie cumują wszystkie statki wycieczkowe, które w ciągu dnia wypływają w rejsy do Bodrum lub na greckie wyspy, jak również prywatne jachty i żaglówki. Przy wejściu do portu znajduje się XIV-wieczna twierdza wzniesiona w 1315 przez Joannitów. Wybudowano również dodatkowe drewniane molo, po którym można się w spokoju przespacerować, bo urzędują tam tylko wędkarze.










Na centralnym placu znajduje się meczet Defterdar, cerkiew i kościół, jest również targ z mnóstwem regionalnych pyszności, biżuterii i wszelakimi souvenirami oraz wiele knajpek. Typowo greckie tawerny są oczywiście biało - niebieskie.






Dookoła pełno wąskich klimatycznych uliczek, które uwielbiam, ale te niestety zastawione były straganami i straciły swój cały urok. Skoro jest to wyspa Hipokratesa, to oczywiście znajduje się tam muzeum oraz platan nazwane jego imieniem. 




Zwiedziliśmy też oczywiście wszystkie ruiny w mieście, zaczynając oczywiście od twierdzy Joannitów, niektóre były po prostu otwarte dla turystów jak zwykły park, nie płaciło się nic za wstęp, poczuliśmy się tym faktem miło zaskoczeni.
 



W Kos byliśmy kilka razy, ale według mnie najfajniejszy klimat panuje tam wieczorem, dużo spacerujących ludzi, gwar
na targu, pełne tawerny - taki urok wakacji.

THERMA BEACH (Therma Loutra)
Pewnego popołudnia pojechaliśmy na termy, to nic innego jak gorące źródło wypływające ze skały. Miejsce otoczone jest wielkimi kamieniami, żeby ciepła woda nie mieszała się z wodami Morza Egejskiego. Źródło to ma właściwości lecznicze, znajdujące się w jej składzie magnez, wapń, potas, sód, siarkę oraz chlor, pomagające osobom cierpiącym na bóle mięśniowe. Z dna wydobywają się bąbelki, więc można poczuć się jak w jacuzzi, natomiast w powietrzu czuć specyficzny zapach siarki. W zatoczce było pełno kąpiących się ludzi, więc my tylko zanurzyliśmy stopy i poszliśmy dalej posiedzieć
na skałach podziwiać krajobrazy. Do gorącego źródła trzeba było zejść stroma ścieżką około 10 minut, ale można też było zjechać na osiołku.





Sama droga z Kos do źródełka była piękna, bo prowadziła wzdłuż morza ale kilkadziesiąt metrów nad jego poziomem - widoki niezapomniane. Co ciekawe kończyła się ona właśnie na parkingu przed termami i dalej asfaltu już nie było. 



KAMPOS
Ta plaża to najpiękniejsze miejsce, które widziałam na Kos, ten widok mnie urzekł i właśnie na coś takiego czekałam od pierwszego dnia pobytu. Przy plaży znajdują się ruiny a w morzu w odległości kilkudziesięciu metrów od brzegu jest mała wysepka z typowo grecką biało - niebieską świątynią. Szkoda, że nie mogliśmy popłynąć na tą wyspę, wpław było za daleko,
a skutera wodnego ani łódki nie było skąd wziąć. Niby nic takiego, mała wyspa ze świątynią, ale naprawdę zrobiła na mnie ogromne wrażenie.






KEFALOS
Najpierw tą zatokę widzieliśmy z góry wyspy i już wtedy zrobiła na mnie niezłe wrażenie, ale dopiero gdy tam pojechaliśmy,
to zobaczyłam w końcu jaka jest piękna. Spokojnie dryfujące na morzu łódeczki - to jest ten klimat, ten luz typowo grecki.




 ZIA
W głębi wyspy znajduje się malownicza górska wioska o ciekawej nazwie - Zia. Żeby się do niej dostać trzeba pokonać drogę pod górę z niezliczoną ilością serpentyn - obawialiśmy się trochę czy nasz wściekły Peugeot da sobie radę, ale spisał się
na medal. W miasteczku wszystko jest greckie, czyli oczywiście biało - niebieskie. Z jednej strony otaczają nas wysokie góry,
a z drugiej widzimy morze - tego w Polsce niestety nie doświadczymy. Mówi się że Polak potrafi, ale Grekom również nie można odmówić pomysłowości, przecież wybudowanie domu na skale to niezła innowacja.




JEZIORO ALIKES
Latem jezioro to wysycha i pozostaje tylko błotnisty teren, po którym można pojeździć quadem. Kiedyś podobno służyło ono do odparowywania soli z wody morskiej, ale okazało się, że jest to nieopłacalne.



KONIEC ŚWIATA
Wypożyczając skuter dostaliśmy mapkę wyspy, na której przemiły Grek zaznaczył kreskę i wytłumaczył, że poniżej tej linii nie wolno nam jechać. Ale przecież zakazany owoc smakuje najlepiej, więc postanowiliśmy zobaczyć co tam jest takiego ciekawego. Za linią zabrakło już asfaltu i drogowskazów, ale przepiękne widoki rekompensowały wszelakie niedogodności. Jechaliśmy trochę na czuja i nie dojechaliśmy do końca wyspy, bo nie wiedzieliśmy co nas czeka dalej i baliśmy się,
że z powrotem będziemy musieli pchać skuter pod górę. To była droga na koniec świata, ale na takim końcu świata to ja bym mogła zamieszkać, było pięknie. Zdjęcia nigdy nie oddadzą w 100% uroku tego miejsca, można to poczuć dopiero gdy się tam jest i widzi się to wszystko na własne oczy.



Z naszego balkonu można było również podziwiać piękne zachody słońca. Tak właśnie zakończył się nasz pobyt na wyspie.



Pogoda w środku lipca była książkowa, ani jednej chmurki na niebie i żar lejący się z nieba. Powyżej 30 stopni w centrum miasta było nie do wytrzymania, natomiast wiatr wiejący od morza spełniał swoją rolę i dawał orzeźwienie.

Wiem już czemu tak bardzo mi się podobało na Kos - bo ja po prostu bardzo lubię niebieski i biały, a to kolory przewodnie Grecji.

Komentarze