Łeba
Przyznaje szczerze, że zakładając
bloga pomyślałam sobie: "Fajnie byłoby popisać i powrzucać parę zdjęć z podróży
Przecież to na pewno nie zajmuje dużo czasu, a przy okazji można
powspominać". Teraz wiem jak bardzo się myliłam...Owszem pisanie o miejscu, gdzie byłam niedawno -
przychodzi z łatwością, wszystkie wydarzenia ma się na świeżo w głowie, na
szybko można wybrać zdjęcia i to jest ok. Gorzej jest wtedy kiedy chcę opisać
wydarzenia z przed 5 czy nawet 10 lat, pamięć jest ulotna i wtedy najpierw muszę
przejrzeć wszystkie zdjęcia i przypomnieć sobie wszystko.
Ale generalnie pisanie sprawia mi przyjemność, cieszę się, że mogę się z Wami podzielić moimi przeżyciami, opisać przygody i przede wszystkim pokazać miejsca, w których byłam.
Ale generalnie pisanie sprawia mi przyjemność, cieszę się, że mogę się z Wami podzielić moimi przeżyciami, opisać przygody i przede wszystkim pokazać miejsca, w których byłam.
Dziś na tapecie Łeba - byliśmy tam 5
lat temu. Co roku obiecujemy sobie, że zaczniemy planowanie wakacji już w maju,
ale zawsze okazuje się, że szukamy noclegu na ostatnią chwilę, tak też było
wtedy. Na szczęście zawsze udaje nam się znaleźć fajne lokum. Nigdy nie
pokusiliśmy się o jazdę w ciemno i szukanie noclegu na miejscu - tak jesteśmy
wygodni, ale jakoś nie wyobrażam sobie po 10 godzinach drogi, chodzenia od domu do domu pytając o wolne pokoje,
istnieje duże prawdopodobieństwo, że wzięlibyśmy wtedy pierwszą lepszą kwaterę.
Szukamy zawsze ofert w internecie, oglądamy zdjęcia pokoi, czytamy opinie i od
kiedy jest taka możliwość rzucamy okiem na dom i ulicę dzięki Street View.
Słyszałam o sytuacjach, kiedy zdjęcia w necie były piękne, a w rzeczywistości było paskudnie lub
dana kwatera w ogóle nie istniała, nam na szczęście nigdy takie sytuacje się
nie przytrafiły.
Wracając do tematu wpisu, czyli do
pobytu w Łebie. Oczywiście zgodnie ze zwyczajem do południa wylegiwaliśmy się
na plaży i pluskaliśmy w morzu, później szybki prysznic, obiad i wieczory spędzaliśmy na zwiedzaniu miasta. Dobre jedzenie znaleźliśmy kilka domów dalej od miejsca gdzie spaliśmy, więc nie trzeba było daleko chodzić. Wieczorami najczęściej błąkaliśmy się w porcie i spacerowaliśmy plażą w trakcie pięknych zachodów słońca.
na plaży i pluskaliśmy w morzu, później szybki prysznic, obiad i wieczory spędzaliśmy na zwiedzaniu miasta. Dobre jedzenie znaleźliśmy kilka domów dalej od miejsca gdzie spaliśmy, więc nie trzeba było daleko chodzić. Wieczorami najczęściej błąkaliśmy się w porcie i spacerowaliśmy plażą w trakcie pięknych zachodów słońca.
Tyle razy byliśmy już nad morzem i
jakoś nigdy nie wybraliśmy się na rejs statkiem o zachodzie słońca, z perspektywy
czasu stwierdzam, że to był błąd, który koniecznie musimy naprawić. To przecież
musi być bardzo romantyczne - być na morzu
o zachodzie słońca - aż się rozmarzyłam.
o zachodzie słońca - aż się rozmarzyłam.
W Łebie odkryliśmy patent na
samodzielne robienie sobie wspólnych zdjęć, wtedy nie były jeszcze modne kije
do selfie. Zawsze mieliśmy zdjęcia pojedynczo lub fotki krajobrazów, a tylko kilka
tych, na których jesteśmy razem. Skoro w aparatach jest samowyzwalacz to trzeba
go wykorzystać. Tak otworzyła się przed nami era zdjęć robionych aparatem
stojącym samotnie na wszelakich murkach, kupkach piasku, mojej torebce i
stercie bluz. Dzięki temu mamy wiele zdjęć razem :)
Zazwyczaj rozbijaliśmy się w
okolicach Hotelu Neptun - ten zabytkowy hotel, który wygląda jak zamek, na
prawdę przykuwa uwagę. Ma on już ponad 100 lat i przetrwał wiele, dużo nie
brakowało, a w 1914 roku zostałby całkowicie podmyty przez sztorm, ale na
szczęście ocalał. Leżąc wtedy na plaży myślałam, jak fajnie byłoby budzić się
co rano w tym hotelu i słyszeć szum fal.
Jeden mało słoneczny dzień
zarezerwowaliśmy sobie na wyprawę do Słowińskiego Parku Narodowego na ruchome
wydmy. Namówiłam moją drugą połowę na 7,5 kilometrowy spacer na wydmy, z
czego oczywiście nie był zadowolony, ale po drodze odwiedziliśmy
wyrzutnię rakiet, więc wybaczył mi ten pomysł. Gdy już doszliśmy do celu
podróży zobaczyliśmy wreszcie polską Saharę i oczywiście weszliśmy na Wydmę
Łącką - największą i najbardziej znaną ze wszystkich. Muszę przyznać,
że jest tam efekt WOW - człowiek zastanawia się jak przyroda potrafiła stworzyć takie cudo. Wyszliśmy także na ogromną, szeroką i trochę dziką plażę, szkoda że wszystkie plaże nad naszym morzem nie mogą być takie odludne jak ta. Przy zejściu z wydm zastał nas deszcz, ale udało nam się w ostatniej chwili stanąć w kolejce do meleksu, który wywiózł nas z parku.
że jest tam efekt WOW - człowiek zastanawia się jak przyroda potrafiła stworzyć takie cudo. Wyszliśmy także na ogromną, szeroką i trochę dziką plażę, szkoda że wszystkie plaże nad naszym morzem nie mogą być takie odludne jak ta. Przy zejściu z wydm zastał nas deszcz, ale udało nam się w ostatniej chwili stanąć w kolejce do meleksu, który wywiózł nas z parku.
W drodze na ruchome wydmy znajduje
się wyrzutnia rakiet, którą oczywiście obowiązkowo odwiedziliśmy. Jest to tajny
niemiecki poligon doświadczalny z 1940 roku, na którym testowano rakiety V1 i
V2.
Z poniższym zdjęciem miałam problem,
wpatrywałam się w nie i zastanawiałam się, gdzie zostało zrobione. Z ułożenia
fotek na dysku wynikało, ze zostało pstryknięte w podróży powrotnej z Łeby, ale ja za
nic w świecie nie mogłam sobie przypomnieć żebyśmy zwiedzali jeszcze jakąś
latarnię. Z pomocą przyszła mi moja druga połowa, w pierwszym momencie sam tego nie
pamiętał (poczułam się lepiej wiedząc, że nie tylko ja mam dziury w pamięci),
ale przejrzał internet poszukując latarni położonej w najbliższej okolicy Łeby i tak oto
jest - Latarnia Morska Stilo. Teraz już przypomniałam sobie jak podchodzilśmy
pod latarnię po piasku przez las.
Trochę się rozpisałam...aż sama
siebie zaskoczyłam. :)
Komentarze
Prześlij komentarz